Na warsztatach poświęconych nauce pisania, zorganizowanych przez Teachers College Columbia University, prowadzące zaproponowały nam przeprowadzanie w klasie lekcji o celu zbliżonym do prewriting, ale tak o szczebelek wyżej – ich efektem jest bowiem pełny tekst, aczkolwiek chaotyczny i nieuporządkowany.
Ich struktura jest następująca:
I. wstęp – minilekcja (one skill demonstration) – 5 – 10 min: zaprezentowanie tematu przez nauczycielkę(a).
Prezentację warto zacząć od stwierdzenia: „Pisarki(rze) twierdzą, że najłatwiej przelewa się na papier to, co się zna lub czego się doświadczyło, czyli sięgając do wspomnień”. Następnie przywołujemy ważną osobę z naszego życia oraz związane z nią wydarzenie i krótko je streszczamy. Opowiadanie mogą wspierać wizualizacje – proste rysunki na tablicy.
Z mojego doświadczenia wynika, że historia powinna być „błaha” – w przeciwnym wypadku uczennice(niowie) szukają wspomnień „atrakcyjnych” czy „ciekawych”, a to nie pomaga w przełamaniu blokady.
II. czas na pisanie (worktime) – 30 min: powtórzenie przez uczennice(ów) procedury wyszukania osoby i wydarzenia oraz przeniesienie wspomnienia na papier.
Na tym etapie warto podkreślić, że celem lekcji jest napisanie czegoś, a nie poprawność językowa, stylistyczna, ortograficzna czy jakaś inna. Stawiamy zatem raczej na utratę kontroli niż kontrolę.
III. refleksja – informacja zwrotna (reflection – feedbacktime) – 10 min: wspólna lektura wypracowań.
Najlepiej podzielić klasę na czteroosobowe zespoły i poprosić, aby w ich obrębie podzielono się pracami. Na początku warto pozwolić na rezygnację z czytania – nic na siłę. Nikt (no może R. Tolkien) nie lubi jednak pisać do szuflady, pragnienie bycia wysłuchaną(nym) zazwyczaj zwycięża.
No i chwalić, chwalić i jeszcze raz chwalić.