Kilka lat temu pewna mądra nauczycielka – niestety, nie pamiętam jej imienia ani nazwiska – powiedziała mi, że serce jej się ściska, kiedy oddaje swoim licealist(k)om wypracowania – nawet w najlepszych widoczny jest przede wszystkim czerwony długopis.
Ja też nie cierpię tego koloru i sięgam po niego wyłącznie wtedy, kiedy wszystkie pozostałe skonają śmiercią naturalną – przez wypisanie.
Dzisiaj jednak druga mądra nauczycielka – Kinga Białek – przypomniała mi o tej metodzie podczas prowadzonej przez siebie lekcji.
Postaram się jej już nigdy nie zgubić.
Zasady metody Zielonego Ołówka podaję za stroną Up to clouds:
Polega ona na zmianie sposobu oceniania prac pisemnych z opierającego się na akcentowaniu niedoskonałości na rzecz wyróżniającego najdoskonalsze elementy, czyli
zamiast podkreślać czerwonym długopisem popełnione błędy, zaznacza się zielonym kolorem to, co wyszło naprawdę dobrze.
Różnica pomiędzy tymi dwoma technikami polega na tym, że
1. za pomocą czerwonego długopisu koncentrujemy się na tym co złe, niepoprawne, niedoskonałe. I właśnie to zapisuje się w pamięci uczących się – wytykanie błędów. Podkreślenie ich wyrazistym kolorem wywołuje przy tym wiele nieprzyjemnych emocji: poczucie wstydu, niemocy, bycia niedoskonałym, strachu, itd.
2. za pomocą zielonego długopisu wyróżniamy to, co się udało. Świadomie czy nie, dziecko na pewno powtórzy to, co zrobiło dobrze i co zostało zauważone oraz docenione. Mamy tutaj do czynienia z zupełnie inną motywacją wewnętrzną bazującą nie na niepopełnieniu błędów, lecz w powtórzeniu sukcesu.
Virginia Satir (1916 – 1988), amerykańska psychoterapeutka, stwierdziła kiedyś: „By przeżyć, trzeba nam czterech uścisków dziennie. By zachować zdrowie, trzeba ośmiu uścisków dziennie. By się rozwijać, trzeba dwunastu uścisków dziennie”.
Za pomocą zielonego ołówka na pewno możemy dać uczniom(ennicom) przynajmniej jeden.