Kiedy przeczytałam, że dwudziestosiedmioletni Joel Robison, autor wizualizacji doświadczenia czytania i radości czerpanej z książek, pracuje w szkole średniej w Cranbrook, maleńkim mieście w Górach Skalistych, od razu poczułam do niego głęboką sympatię.
A potem przejrzałam wpisy na jego blogu. Wyłoniła się z nich sylwetka skromnego, zagubionego, łaknącego przyjaźni i twórczej współpracy nauczyciela.
Po jednym z wyjazdów na fotograficzny plener napisał: „To był odpoczynek od codziennej rutyny. Czułem się zagubiony – nie wiedziałem, co sądzić o swoich zdjęciach, co chcę dalej robić w życiu. Teraz, po spotkaniu z przyjaciółmi, czuję, że energia wypełnia każdą komórkę mojego ciała. Pragnę rozwijać swoją pasję i dążyć do zrealizowania marzeń”.
Jako komentarz do twórczości Robinsona chciałabym przytoczyć cytat z książki Kōbō Abe „Kobieta z wydm”: „Rzadko spotyka się istoty tak zżarte bakcylem zazdrości jak nauczyciele. Uczniowie dorastają rok za rokiem i odpływają jak woda w rzece, a nauczyciele tkwią w miejscu jak głazy zagrzebane na dnie tej rzeki. Choć w innych wzniecają marzenia, sami nie mają o czym śnić. Czują się porzuceni niby przedmioty bezwartościowe i albo masochistycznie skazują się na samotność, albo stają się rycerzami wątpliwej cnoty, węsząc ustawicznie za skandalikami. Zbyt pragną zupełnej swobody postępowania i dlatego tak bardzo piętnują ją u innych”.
Jednym zdaniem – każdy(a) nauczyciel(ka) powinien mieć jakieś zainteresowania.
A co wtedy, kiedy – jak w moim przypadku – najciekawszą rzeczą na świecie wydaje się szkoła?
Nic tylko bezsenność, samotność i węszenie.