„(…) systemy masowej edukacji – pisze Ken Robinson w „Kreatywnych szkołach” – to względnie nowy wynalazek. Większość z nich powstała (…) jako skutek rewolucji przemysłowej (…)”.
W ciągu minionych 200 lat niewiele się zmieniło i – mimo iż żyjemy w czasach rewolucji informatycznej – struktura szkoły nadal zorganizowana jest na wzór fabryki. Zarówno jedna, jak i druga:
1. mają na celu wytwarzanie identycznych towarów – zdradzające „odchylenia od normy” są wyrzucane lub przetwarzane.
2. wymagają podporządkowania się określonym regułom i standardom, w tym oceniania.
3. surowce przekształca się w produkty linearnymi etapami, z których każdy kończy się jakąś formą sprawdzenia jakości.
4. stosują się do zasad gospodarki rynkowej.
Ponadto obie instytucje zorganizowane są na zasadzie podziału pracy – dzień dzieli się na odcinki czasowe, a po dzwonku wszyscy przerywają i zmieniają zadania.
Ludzie nie są przecież jednakowi. W związku z tym – ponownie podążam za Robinsonem – przeciwieństwem przemysłowego zunifikowania powinno być hołdowanie różnorodności i wspieranie indywidualnych uzdolnień, ponieważ:
1. wąski pogląd na dostosowanie społeczne nieuchronnie prowadzi do wyłaniania grup odrzuconych przez system. Kultura podporządkowania zniechęca nas ponadto, a nawet piętnuje, za wykorzystywanie kreatywności i wyobraźni.
2. „uczenie dzieci w grupach wiekowych zakłada, że ich najważniejsza cecha wspólna to data produkcji, [a] uczeń może być na poziomie starszych od siebie w jakichś aktywnościach i poniżej poziomu młodszych w innych”.
3. zasada podaży i popytu nie ma zastosowania do ludzkiego życia – nie jest ono bowiem linearne. Niewiele osób robi dokładnie to, o czym myślały w liceum, bo ich wybory są „rezultatem najróżniejszych prądów i przeciwprądów, z których większości nie były w stanie przewidzieć”.