Drogie Panny, Drodzy Kawalerowie,
chciałabym, abyśmy lekturą pewnego artykułu rozpoczęli cykl rozmów o nauce i – przede wszystkim – motywacji. Nazwę cyklu „Efekt Sawyera” wyjaśnię w następnym wpisie.
Dla szczególnie zainteresowanych – do lektury całość, dla lubiących chodzić na skróty (to nie zarzut) – fragment, czyli trzy pierwsze strony zatytułowane „Idea Summerhill”, a dla leniuchów – wersja maksymalnie skrócona (poniżej).
Jako tezę do dyskusji o tym, jak powinna wyglądać dobra szkoła, podsuwam Wam myśl z tekstu: „Szkoły (nauczyciele) powinny wyrzec się wszelkiej dyscypliny, pouczania, sugerowania, instrukcji, wskazań moralnych i religijnych”. Jeśli się Wam ona nie podoba, postawcie ją sami/e (byle w oparciu o tekst).
Na forum możecie zgodzić się lub nie z tezą. Najważniejsze jest jednak uzasadnienie własnego zdania – dobrze skonstruowany i ciekawy argument.
Przypominam o zasadach forumowania: uzywamy dużych liter, stosujemy polskie znaki, dbamy o ortografię i interpunkcję.
A oto artykuł tutaj.
Na wszelki wypadek wklejam do postu wspomniane wyżej trzy pierwsze strony:
A.S.Neill, Summerhill str. 11 – 29, Ofic. Wydaw. Almaprint, Katowice 1991
IDEA SUMMERHILL (wersja maksymalnie skrócona)
oficjalna strona szkoły tutaj
Jest to opowieść o nowoczesnej szkole Summerhill. Summerhill została założona w l921 roku. Znajduje się w mieście Leiston w hrabstwie Sullolk, prawie sto mil od Londynu.
„(…) Wzięliśmy się za stworzenie szkoły, w której pozwoliliśmy dzieciom na wolność bycia sobą. Aby to zrobić musieliśmy wyrzec się wszelkiej dyscypliny, wszelkiego pouczania, sugerowania, wszelkich instrukcji oraz wskazań moralnych i religijnych. Nazywano nas odważnymi, lecz nie wymagało to odwagi, a jedynie głębokiej wiary w dziecko jako istotę dobrą. Przez ponad czterdzieści lat ta wiara nigdy się w nas nie zachwiała; przeciwnie uległa bezwzględnemu wzmocnieniu. Wyznaję pogląd, że dziecko ma wrodzoną mądrość i poczucie, realizmu, jeżeli zostawi się je w spokoju, bez jakichkolwiek sugestii ze strony dorosłych, rozwinie się na tyle, na ile jest w stanie się rozwinąć. Logicznie rzecz biorąc, Summerhill jest miejscem, gdzie ludzie mający wrodzone możliwości i pragnienie zostania uczonymi zrealizują je; podczas gdy ci, którzy nadają się tylko do zamiatania ulic, będą to robić. Jak dotychczas naszej szkoły nie opuścił jeszcze ani jeden zamiatacz. Nie piszę tego ze snobizmu, bo wolałbym raczej ujrzeć, jak opuszcza nas szczęśliwy zamiatacz ulic niż znerwicowany uczony.
Jaka jest Summerhill? Więc, po pierwsze, zajęcia nie są tu obowiązkowe. Dzieci mogą chodzić na lekcje albo nie – całymi latami, jeśli tak chcą. Oczywiście jest plan – lecz tylko dla nauczycieli.
Dzieci mają zajęcia zwykle w grupach wiekowych, ale czasami także w zespołach zainteresowań. Nie mamy nowych metod nauczania, ponieważ nie uważamy, żeby nauczanie jako takie miało jakieś szczególne znaczenie. Czy dana szkoła wypracowała specjalną metodę zapoznawania z dzieleniem, jest bez znaczenia, ponieważ dzielenie jest nieważne dla wszystkich z wyjątkiem tych, którzy chcą się go nauczyć. A dziecko, które chce się nauczyć dzielenia, nauczy się go, niezależnie od sposobu, w jaki to będzie robione.
Dzieci, które przybywają do Summerhill jako przedszkolaki, chodzą na zajęcia od początku swojego pobytu w szkole; lecz uczniowie z innych szkół oświadczają, że już nigdy więcej nie pójdą na żadną przebrzydłą lekcję. Bawią się, jeżdżą na rowerach i przeszkadzają innym, ale unikają nauki. Czasem trwa to miesiącami. Czas „powrotu do zdrowia” jest proporcjonalny do nienawiści, jakiej dostarczyła im ich ostatnia szkoła. Naszym rekordowym przypadkiem była dziewczyna z klasztoru, która obijała się przez trzy lala. Przeciętny czas „zdrowienia” z awersji do lekcji wynosi trzy miesiące.
Tym niemniej jest w Summerhill sporo nauki. Być może grupa naszych dwunastolatków nie mogłaby konkurować z klasą równolatków pod względem kaligrafii, ortografii czy ułamków. Lecz w egzaminach wymagających oryginalności nasze dzieci pobiłyby resztę na głowę.
W tej szkole nie ma klasówek, ale czasami ja przeprowadzam egzamin dla zabawy. Na jednym z nich pytałem, gdzie są: Madryt, Czwartkowa Wyspa, wczoraj, miłość, demokracja, nienawiść, mój kieszonkowy śrubokręt (niestety, nie usłyszałem pomocnej odpowiedzi); kazałem przetłumaczyć monolog Hamleta ,,być-albo-nie być” na summerhilski.
Te pytania oczywiście wcale nic mają być poważne, a dzieci bardzo je lubią. Nowo przyjęci, jako całość, nie dorównują poziomem odpowiedzi uczniom, którzy już zaaklimatyzowali się w szkole, i to nie z powodu mniejszych możliwości intelektualnych, a raczej dlatego, że tak już przyzwyczaili się do pracy traktowanej rutynowo i poważnie, że jakiekolwiek lekkie podejście wprawia ich w zakłopotanie.
Tak wygląda zabawowa strona naszego nauczania. Na wszystkich lekcjach pracuje się bardzo dużo. Jeżeli z jakiegoś powodu nauczyciel nic może odbyć lekcji w umówionym dniu, uczniowie są na ogół bardzo rozczarowani.
David, dziewięcioletni chłopiec, musiał być odizolowany od reszty dzieci z powodu kokluszu. Bardzo płakał. „Opuszczę lekcję geografii u Rogera”, protestował. David był w szkole praktycznie od urodzenia i miał swoje zdecydowane i bezdyskusyjne poglądy na temat konieczności udzielania mu lekcji. Jest teraz profesorem matematyki na Uniwersytecie Londyńskim.
Kilka lat temu ktoś na Ogólnym Spotkaniu Szkoły (na którym wszystkie obowiązujące w szkole z reguły są poddawane pod głosowanie, a każdy uczeń i każda osoba personelu ma jeden glos) zaproponował, aby ukarać pewnego winowajcę zakazem chodzenia na lekcje przez tydzień. Reszta dzieci zaprotestowała, ponieważ ich zdaniem taka kara byłaby nazbyt surowa.
Mój personel i ja serdecznie nie lubimy wszelakich egzaminów. Dla nas to zmora. Nie możemy jednak odmówić uczenia dzieci wymaganych przedmiotów.
Dlatego też dopóki istnieć będą egzaminy wstępne na uniwersytet, będziemy musieli im się podporządkować. A nauczyciele Summerhill mają zawsze kwalifikacje do uczenia na wymaganym poziomie.
Nic oznacza to wcale, że wiele dzieci chce zdawać te egzaminy; zdają je tylko ci, którzy idą na uniwersytet. Na ogół nie sprawia im to specjalnych trudności. Zwykle zaczynają poważnie przygotowywać się do egzaminów jako czternastolatki i wykonują całą pracę w ciągu około trzech lat. Oczywiście, że nie zawsze zdają za pierwszym razem. Ważniejsze jest to, że próbują ponownie.
Możliwe, że Summerhill jest najszczęśliwszą szkołą na świecie. Nie ma u nas wagarowiczów i rzadkie są przypadki tęsknoty za domem. Nieczęsto zdarzają się bójki. Kłótnie, tak, oczywiście, ale tylko sporadycznie walki na pięści, jakie my toczyliśmy jako chłopcy. Rzadko kiedy słyszę płacz dziecka, bowiem wolne dzieci mają do uzewnętrznienia znacznie mniej nienawiści niż te sterroryzowane. Nienawiść rodzi nienawiść, a miłość rodzi miłość. Miłość oznacza akceptację dzieci i jest konieczna w każdej szkole. Nie można być po stronie dzieci, jeżeli się je karze i wrzeszczy na nie. Summerhill jest szkołą, w której dziecko wie, że jest akceptowane.
Zadaniem dziecka jest żyć własnym życiem — a nie życiem, które wydaje się najwłaściwsze jego pełnym niepokoju rodzicom, ani też życiem zgodnym z celem pedagoga, któremu wdaje się, że wie co jest najlepsze. Cale to wtrącanie się i kierowanie ze strony dorosłych stwarza jedynie pokolenie robotów.
Nic można skłonić dzieci do uczenia się muzyki czy czegokolwiek innego nic przemieniając ich, do pewnego stopnia, w bezwolnych dorosłych”.